Albania - biedny kraj zraniony przez lata komunizmu i wojen, kraj starych ciężarówek, sklepików z wytartymi szyldami i straganów z arbuzami. Przejeżdżając przez rozlegle pola z gruzami czegoś, co kiedyś było domem, obok ludzi z ciemnymi twarzami i jeszcze ciemniejszymi oczami robi się smutno, a w sercu pojawia się żal i gorycz. Jednocześnie ta dzikość i bieda tego kraju ma w sobie coś, czego nie da się porównać z błyszczącymi wystawami i oszklonymi budynkami zachodniej Europy. Ludzie tutaj muszą cięgle walczyć - walczyć o byt, o szacunek, o ser do chleba i krowę na sprzedaż. Ale to właśnie tacy ludzie są najbardziej autentyczni w swoim człowieczeństwie. Bardziej znają się na życiu niż niejeden angielski psycholog czy amerykański biznesmen.

Tutaj, w górach, jest jakby bliżej Boga. Patrząc na nie widzimy Jego wzniosłość i piękno, doskonałość i dobro, ale widzimy tez własną małość i jeszcze bardziej uświadamiamy sobie, ze bez Niego nie znaczymy nic.
W tej ciszy i spokoju, wśród zieleni i śpiewająco-cykających ptaszków, wśród owiec, krów z dzwoneczkami na szyi i beczących kóz - właśnie tutaj widzimy, ile tracimy z życia. Ile tracimy egzystując w naszej betonowej cywilizacji, w ciągłym pedzie, biegu, przywiązani do rzeczy, bez których nie możemy się obyć, do ludzi, którzy udają naszych przyjaciół. Do warkotu mercedesa i krzyczących plastikiem galerii handlowych, do głośnych imprez i kolorowych drinków, do grania kogoś, kim nie jesteśmy i nigdy nie będziemy.

To zadziwiające, ze po raz pierwszy w życiu dobrze mi samej ze sobą - bez zabijania czasu na laptopie, przy telewizorze czy radiu. Ten czas w Albanii to wielkie wyzwanie - wcale nie ze względu na to, ze mówimy do dzieci, które nas w ogóle nie rozumieją. To wielkie wyzwanie przed Bogiem i przed samym sobą. To czas, w którym musimy być dla nich - dla tych umorusanych mleczno-kawowych twarzyczek, nie dla nas. Skrycie wierzymy, ze w tym wszystkim w końcu odnajdziemy siebie - zrozumiemy, co jest dla nas najważniejsze, od czego uciekamy, czego szukamy.
Czuję, ze miesiąc to za mało, dlatego trzeba się bardzo śpieszyć, aby dać z siebie jak najwięcej, najlepiej wszystko. Ciągle proszę Boga o siłę, wytrwałość i cierpliwość, a przede wszystkim o miłość. Musze pamiętać, ze każde spotkanie z tymi dziećmi to spotkanie z Bogiem. Jak to mówiła Matka Teresa z Kalkuty - w każdym ubogim, cierpiącym, w każdym potrzebującym naszej pomocy jest sam Jezus Chrystus. Nie mogę przecież Go zawieść, przejść obojętnie, stracić Go z oczu.

Z perspektywy drugiego dnia naszego pobytu mocno da się zauważyć, jak ważna jest wspólnota. Ile uśmiechu wywołuje wspólna modlitwa przed obiadem, jedna czekolada dzielona na wszystkich, spanie pod jednym dachem i popołudniowa kawa w cieniu tego samego drzewa.
Trochę zgubiłam myśl, bo siedząc w gruzach jakiejś budowli nieopodal naszej placówki misyjnej, przeszkodził mi pewien Albańczyk idący droga z synkiem i próbując mnie o coś spytać, w końcu podszedł do mnie i przywitał się - dość wylewnie jak na nieznajoma osobę, ale widać takie tu zwyczaje. Odchodząc ciągle się odwracał i machał do mnie, co wywołało mój szczery śmiech, ale tez przeszła mi przez głowę myśl, ze samej lepiej się nie zapuszczać gdzieś dalej. Zresztą nie tracąc z oczu naszego kościołka z wieżyczką czuje się o wiele bezpieczniej.
Ciągle doznaje tu niecodziennych widoków - kozy namiętnie skubiące trawę pod oknem naszej łazienki, żółw przechodzący spokojnie przez ulice, krowy pasące się wokół drogi, łaciate świnie miedzy skałami i karłowatymi drzewkami. Wszystko to wywołuje zdziwienie i niedowierzanie. Jednak najbardziej zapierające dech w piersiach są góry. To one nadają temu krajobrazowi niepowtarzalny wyraz. W końcu ktoś kiedyś powiedział: 'szukajcie najpierw tego, co w górze'. Tylko to nadaje życiu sens.


0 komentarze:

Blogger Template by Blogcrowds