Tego, co się działo dziś na Mszy Świętej nie da się wyrazić na papierze, bo nie odda to ani panującego wtedy nastroju, ani uczuć we mnie w środku, ani Jego obecności, która była tak odczuwalna, ze niemalże namacalna.
Było już ciemno, bo Padre, Wiktor, Mariola i Agatka cały dzień byli na wyprawie w górach, także dopiero po 20-stej udało się odprawić Msze Święta. I dwa razy zgasło światło, tak ze spowił nas mrok przez który przedzierały się smugi światła z ołtarza, gdzie paliły się świece. Ta Eucharystia w ciemności przenikała nasze serca tak, jak zdarza się nieczęsto albo tylko raz w życiu. I niby brak dopływu prądu tu w górach to rzecz normalna, to wtedy światło gasło w takich momentach, że tylko wzmagało poczucie, ze On z nami jest. W dodatku zapaliło się ostatecznie na słowa: 'Oto Baranek Boży, błogosławieni, którzy zostali wezwani na Jego ucztę'.

Może dlatego, że po raz pierwszy byłam 'dzieckiem wobec zastępów niebieskich' moje przeżycia były tak głębokie. Prawdziwym dzieckiem z sercem otwartym, głodnymi oczami i chłonnymi uszami. Z dziecięcą ufnością i oddaniem. Z duszą uwielbiającą i dziękującą za to wszystko, czego przyszło jej doświadczyć. A tych najbardziej cennych i jednocześnie najtrudniej osiągalnych cnót nauczyłam się właśnie od dzieci. Przebywając z nimi cały dzień, z poczuciem, że tu i teraz jestem tylko dla nich, miałam niepowtarzalną okazję wejścia w ich świat, spojrzenia ich oczami. Udało mi się (mimo ze tego dnia prowadziłam zajęcia sama i musiałam mieć wszystko na oku, włącznie z kozami wchodzącymi bezczelnie na teren kościoła; a może właśnie dlatego) podejść do każdego z tych naszych bambini indywidualnie i zobaczyć to, co w każdym z nich najlepsze. Obserwując je, dałam sobie sprawę, że to my powinniśmy się od nich uczyć - maksymalnego skupienia na rzeczach w tym momencie dla nas ważnych, wrażliwości na to, co piękne, radości z drobnostek i zachwytu nad światem. Spojrzenia pełnego nadziei i gorącej miłości.

Tutaj dzieją się rzeczy niesamowite i to nie tylko ze względu na nieustanna radość w nas, na pomoc Holy Spirit widoczna na każdym kroku. Są takie momenty, które przyprawiają o dreszcze. Trudno by było w nie uwierzyć, gdyby nie fakt, ze 'to coś' udziela się nam wszystkim jednocześnie.
Jest dużo rzeczy, które działy się wewnątrz mnie, o których nie pisałam albo tylko wspominałam, także takich, których sedno lepiej ujmował Twardowski w swoich wierszach. Są one tylko potwierdzeniem tego, że ten czas w Albanii - mimo że z perspektywy życia bardzo krotki - ubogacił mnie bardziej, niz mogłyby to uczynić lata. To, czego tu doświadczamy, to jak żyjemy, w jaki sposób przychodzi On sam żywy i prawdziwy, ciągle mnie kształtuje i pozwala dojrzeć do tego, do czego myślałam że dojrzałam już dawno.

0 komentarze:

Blogger Template by Blogcrowds