Vritz, Ducaj i Boga to wioski, w których byliśmy w tym tygodniu organizując dzieciakom popołudniowe zajęcia. W zasadzie zawsze przychodzi tez dużo młodzieży i często jesteśmy zaskoczeni, że podobają się im nasze zabawy, z reguły wymyślane z myślą o młodszych dzieciach. Jednak dla nich jest to jedna z niewielu rozrywek, na które mogą sobie pozwolić.
Muszę przyznać że jadąc tutaj miałam sceptyczne nastawienie do tych półkolonii w Albanii. Myślałam, ze taka krótkoterminowa misja nie ma sensu, bo języka nie da się tak łatwo nauczyć, poza tym co konkretnego można zrobić w miesiąc. Ale będąc już na miejscu zdałam sobie sprawę, jak bardzo nie miałam racji, jak bardzo się myliłam.
Po pierwsze, jeżeli chodzi o sprawy związane z językiem, to mimo ze albański jest trudny do opanowania i raczej do żadnego mi znanego języka nie podobny, to nie mamy z tym żadnego problemu. W kontaktach z dziećmi i tak najważniejszy jest język serca, który rozumieją wszyscy. Poza tym Duch Święty najbardziej działa właśnie w takich miejscach jak nasz Skrel. Holy Spirit tak nam pomaga, że w ciągu dnia rozmawiamy z dziećmi nawet w pięciu językach - trochę po polsku, trochę po albańsku, trochę po włosku, czasem po angielsku, a najczęściej na migi.
Po drugie, im więcej czasu tu spędzam, tym wyraźniej widzę, ze każda nowa zabawa wymyślana przez nas, każdy turniej, każde zajęcia plastyczne, dają tym dzieciom tyle radości, ze po prostu chce się chcieć. Chyba wynika to też z tego, że dzieci tutaj nie posiadają zbyt wiele i rzeczywiście zwykła piłka czy kredki to dla nich coś interesującego, coś, czego nie mają na co dzień.

To, z czego się jeszcze bardzo cieszę, to fakt, że organizując tym dzieciom zajęcia nie tylko dajemy im czas na zabawę, ale tez rozwijamy ich umiejętności, kształtujemy ich talenty, uczymy nowych rzeczy, edukujemy i wychowujemy. W Polsce może wydawać się to śmieszne, ale większość tych dzieci nie wiedziało, do czego służy klej czy bibuła, nie umiało wycinać czy nawet kolorować. Edi nam dziś tłumaczył, że spotkania u nas są dla nich często jedyna szansa, by uczestniczyć w zajęciach artystycznych czy rozwijających wyobraźnię. W szkole nie uczą ich takich rzeczy, zresztą dzieci mieszkające na wsi najczęściej nawet pisać i czytać uczą się bardzo późno, bo w czasie, który powinien być poświęcony na naukę, muszą pracować. Nasza Altiona, która pochodzi z najbiedniejszej rodziny w wiosce, od 4-tego roku życia chodziła ze starszym rodzeństwem w góry i ganiała za kozami, dlatego nauka przychodzi jej trudno i jest jakby na dalszym planie.

Rodzina Altiony w ogóle jest w ciężkiej sytuacji - jest tam siódemka dzieci i z tego, co mówił Padre, ciężko im się wiedzie. Rzeczywiście widać różnice w porównaniu z innymi dziećmi - te z rodziny Altiony prawie zawsze chodzą brudne, jedna koszulkę potrafią nosić cały tydzień. Jednak co rzuciło mi się w oczy - inne dzieci nie traktują ich jak gorszych, bawią się razem z nimi, nie izolują ich - jak to często zdarza się w Polsce.
Co zadziwiające - właśnie od tej najbiedniejszej rodziny w Shkrelu dostaliśmy mleko, ziemniaki i cebule. Chyba nigdy nie zapomnę twarzy Freskidy (siostry Altiony) stojącej przed oknem naszej kuchni, z reklamówką 'darów' w ręce. Wymowna i jakże wzruszająca była ta chwila, bo czuliśmy w środku, ze nowe bmw nie znaczyłoby nic wobec tego podarku danego ze szczerego serca. Tacy ludzie nie mając prawie nic, potrafią się jeszcze tym podzielić.
To tylko potwierdza moją teorię, ze w Albanii ludzie są bardziej otwarci, bardziej prawdziwi i bardziej ludzcy niż gdziekolwiek, gdzie byłam do tej pory. Tak jak chłopak tańczący wczoraj na ulicy pod naszą posesją, przy tureckiej muzyce z ciężarówki. Może na tutejszych mieszkańcach nie robiło to wielkiego wrażenia, ale nas - Europejczyków, ta swoboda w jego gestach po prostu oszołamiała. W dodatku był to chyba jakiś kuzyn Altiony i Freskidy, bo nasza Altion nie dość że z nim tańczyła, to jeszcze dala niezły popis swojej kokieterii, co nie zdarzało się wcześniej.

Ja osobiście jestem zszokowana tym wszystkim, co widzę tutaj dokoła i jeżeli jeszcze kiedykolwiek w życiu pomyślę sobie ze czegoś mi brak, to będzie szczyt niewdzięczności. Co mają powiedzieć ci ludzie, którzy na co dzień muszą żyć wśród gór, które są co prawda piękne, ale nic poza tym nie oferują. Ziemia nie jest tu przecież żyzna, żadnych surowców się nie wydobywa, ba - nawet z woda pitna czy prądem jest problem. Ci ludzie pracują w pocie czoła, w tym albańskim upale, robiąc to, co mogą - pasą kozy, owce, sadzą warzywa, robią sery, zrywają zioła na sprzedaż. Nie stać ich na luksusy, ale umieją się cieszyć tym, co mają.
Jaka sytuacja jest w Albanii można wywnioskować po tym, co powiedział dziś Edi - ze więcej jest Albańczyków we Włoszech, niż z samej Albanii. Włochy to dla nich 'ziemia obiecana'. Tam próbują się czegoś dorobić i często utrzymują swoje rodziny tutaj. Nie jest to wcale proste, bo Albańczycy, żeby wyjechać gdziekolwiek, muszą mieć wizy, a we Włoszech są traktowani tak, jak w Polsce Romowie. Życie ich doświadcza i dlatego mimo że nie są wykształceni, nie zawsze są tak inteligentni jak byśmy chcieli, to możemy się od nich wiele nauczyć. My, będąc w takiej sytuacji, dawno już byśmy zrezygnowali z walki.

0 komentarze:

Blogger Template by Blogcrowds