Wczoraj miałyśmy dzień wolny od zajęć z dziećmi i Padre zafundował nam wycieczkę nad Adriatyk, a po drodze mieliśmy okazje zobaczyć, jak wygląda w Albanii życie w mieście. Już gdy dojechaliśmy do Kopliku mieliśmy serdecznie dość miasta w wydaniu albańskim. Miasta z jego skwarem, tłokiem, ludźmi przechodzącymi przez ulice w miejscach, w których żaden człowiek o zdrowych zmysłach by nie przeszedł; skrzyżowań, na których nikt nie wie, kto powinien jechać pierwszy, więc jadą wszyscy naraz. W Shkodrze mogliśmy pochodzić po straganach, gdzie wystawione było wszystko - od biżuterii, ubrań i butów po meble i materiały. Przemierzając kolejne metry za każdym razem czuliśmy na sobie większość spojrzeń, choć nam się wydawało, ze wcale nie wyróżniamy się z tłumu.

To, co przeżywaliśmy podczas przechadzki po Shkodrze zmieniało się od skrajności do skrajności - od niesmaku do zachwytu. Bo i cała Albania to kraj kontrastów. Obok starych rowerów można zobaczyć błyszczącego nowością mercedesa, obok straganów z kopcami obuwia wyglądającego na używane - sklepy z eleganckimi sukienkami, obok zrujnowanych domów - nowoczesne budynki. Nikogo tu nie dziwi osioł, który zdechł na drodze z przemęczenia czy fontanna z ławkami na środku ronda, do której nie można się dostać.
Można by rzec ze Albania to kraj sprzeczności, totalnego nieładu, gdzie w mieście nie ma czym oddychać, a w górach z czego żyć. A jednak w tym nieogarnięciu, w tej dzikości jest coś, co zachwyca, coś rozbrajającego, nieodgadnionego, co nigdzie indziej nie ma takiego smaku.

Może to właśnie dlatego, ze my - Europejczycy, szukający ciągle za wszelka cenę stabilizacji finansowej, uporządkowania, bezpieczeństwa, ścisłych reguł tej gry zwanej życiem tak naprawdę podświadomie dążymy do czegoś zupełnie innego. Podświadomie czujemy, ze właśnie ta dzikość, życie z dnia na dzień, gdzie nie ma nic pewnego, a ciągle nas coś zaskakuje - to może dać nam szczęście. Żyjąc w swoim świecie, w którym robimy wszystko, aby tylko nie słuchać siebie samego, aby zagłuszyć ten wewnętrzny głos mówiący nam, ze 'to nie to', gonimy za iluzorycznym szczęściem. Szukając wolności ciągle na nowo się zniewalamy, zarzucając kolejne kotwice, które stają się za ciężkie by je wyciągnąć i płynąć dalej.

Bóg stawia nas na rożnych drogach i tylko od nas zależy, czy wybierzemy tą właściwą - tą, do której porywa nas serce. Jeszcze nie wiem, czy misje są moim powołaniem, ale wiem, ze ten czas w Albanii ubogacił moje wnętrze tak bardzo, ze nigdy bym się tego nie spodziewana. Bo i Bóg przychodzi zawsze niespodziewanie. Czasem się wydaje, ze robi nam na przekór i kłócimy się z Nim, by potem odkryć, ze to jednak On miał racje rzucając tam, gdzie nas posłał. A co będzie dalej - to tez wie tylko On, niestety.

westchnienie

Broń mnie przed hasłem: 'smutny święty to żaden święty'
przed nadzieją gwarantującą mój własny stan posiadania
przed świętym kapitalizmem duszy
także
żebym nie szukał dziury zamiast mostu
nie kochał aż do znienawidzenia
nie zakładał ogródka podejrzeń
nie trąbił jak pogrzeb z orkiestrą
żebym się nie wzruszał tak sakramentalnym
i zemerytowanym osłem jakim jest księżyc
nie wyjadał ciepła z przedwojennych fotografii
nie ułatwiał sobie wszystkiego gładki jak sarnie uszy
nie spowidał na gumowej poduszce
nie podlizywał się wiernym mówiąc że nawet
grzech pierwordny jest przytulny
x. Jan Twardowski

0 komentarze:

Blogger Template by Blogcrowds